środa, 31 sierpnia 2016

Back to school: Zeszyty po mojemu.

Witajcie! Dziś jest oficjalny ostatni dzień wakacji, jednakże mnie to nie martwi - ponieważ zaraz czeka nas weekend c: Nie cieszę się z powrotu do szkoły, jednakże ogólnie najbardziej martwi mnie to, że mój wychowawca postanowił zakończyć pracę w mojej szkole. Jest mi trochę przykro, ponieważ jako jeden z nielicznych zna moją sytuację (mam na myśli grono nauczycieli), i zawsze mogłam liczyć na jego pomoc. No może nie zawsze, jednak po przemyśleniu pewnej sytuacji stwierdzam, że nie dziwię się. Przeraża mnie myśl o nowym wychowawstwie, nie jest to zmiana której chcę..




Ostatnimi dniami bardzo popularne wśród bloggerów, są notki z serii "Back to school". Nie będę tutaj pokazywać i opisywać każdego długopisu, czy też innego przyboru szkolnego. Nie robiłam jakiś szczególnie wielkich zakupów, ponieważ nie muszę zmieniać tego, co dobre. Zakupy zamknęły się w moim przypadku na kilku zeszytach i kolorowych pisadłach. Postanowiłam w tym roku szkolnym, że moje zeszyty muszą być wyjątkowe. Tak o, naszedł mnie taki artyzm. Jak pomyślałam - tak zrobiłam. Przyznam też szczerze, że z kupowaniem zeszytów obudziłam się zbyt późno, i nic już ładnego w sklepach nie było. Nie popisałam się jakąś szczególną pomysłowością, jednak jestem bardzo zadowolona z efektu. Godzinami przeszukiwałam google grafika wzdłuż i wszerz, aż znalazłam to, co mnie interesowało i miało ze sobą jakiekolwiek powiązanie w wyglądzie i kolorystyce. Trwało to długo, ponieważ jestem bardzo wybredna. Następnie wydrukowałam zdjęcia w Rossmanie, za 2zł sztuka. Niestety zdjęcia okazały się za szerokie, i musiałam je przyciąć do 14,5cm. Po dopasowaniu zdjęć do zeszytów, po prostu je przykleiłam najzwyklejszym klejem w sztyfcie. Wadą takiej okładki jest to, iż jako typowa fotografia bardzo odbija światło, oraz zostają, według mnie, mało widoczne odciski palców.




Cholernie nie jestem gotowa na powrót do szkoły, lecz wiem, że nigdy nie będę. Pociesza mnie fakt, że zostało mi tylko dwa lata nauki. Z kolei jestem przerażona, że w tym roku czekają mnie egzaminy zawodowe. No i do matury coraz bliżej.. Jakoś to będzie. Nie chwaliłam się też, że dwa dni temu miałam poprawkę z jednego przedmiotu (nie do końca z mojej winy, ot co, i tak nikt mi nie wierzy) i zdałam ją śpiewająco. Wiedziałam, że to zdam. Nie zasłużyłam sobie na jedynkę. Jestem z siebie dumna, że zaliczyłam wiedzą. Nie podlizywaniem się nauczycielowi, przy okazji pozwalając sobie wchodzić na głowę. Wracając do tematu, mam nadzieję, że kogoś zainspiruję do wykonania dla siebie okładek, wedle swojego gustu, i będzie zadowolony równie bardzo jak ja :3

piątek, 26 sierpnia 2016

Soczewki kontaktowe vs Tradycyjne okulary

Cieszę się, że niektórym spodobała się ostatnia notka. (Wyciągam wnioski z przyrostu obserwujących, dziękuję :D) Temat był dość poważny, oraz trudny, jednakże czułam, że muszę go poruszyć. Nie będę się już obnażać w tej sferze, jednak, jeżeli ktoś ma ważne pytania lub szuka wsparcia, proszę pisać!

(c) tumblr.com
Wielu, z tak zwanych sympatycznie "okularników", za pewnie zastanawiało się chociaż raz nad wygodniejszą opcją jaką są soczewki. Wielu, wyciągam wnioski z obserwacji, rezygnuje z tego pomysłu (o dziwo!) ze strachu. Powiem szczerze, że mnie też kiedyś przerażała wizja wkładania sobie czegoś do oka, ale nie było to silniejsze od obiecywanej wygody. I powiem szczerze, że nie zawiodłam się. Są bardzo praktyczne. Nosiłam okulary od przedszkola, mam wrodzoną wadę -3 wraz z astygmatyzmem. Tylko na lewym oku, na prawym mam wadę o wiele mniejszą. Nosząc tyle lat okulary, idzie na prawdę
Moje soczewki Acuvue Oasys oraz pojemnik - żabki c:
dostać urazy. Na soczewki zdecydowałam się około już trzy lata temu, kiedy po latach przekonywania rodziców, dopięłam swego - po prostu buntując się i nie nosząc okularów. Tak, dość gówniarska metoda, nie oceniajcie. Zacznijmy od tego, że jak już wspominałam - mam astygmatyzm.
Musiałam jechać 100km do wojewódzkiego miasta, by wykonać specjalistyczne badania. Każdy miejscowy lekarz odsyłał mnie do tego samego, specjalizującego się pod kątem astygmatyzmu miejsca. (Zapłaciłam około 150zł za wizytę). Nie będę rozpisywać się jak wyglądają badania, mało ztego już pamiętam. Zwykłe czytanie literek, dobieranie mocy, badanie dna oka, i inne przeróżne kombinacje. Jednak nie polecam wybierać się gdzieś po takiej wizycie - podają krople, które powodują rozszerzenie źrenic (ah, zaraz ktoś powie, że jest się pod wpływem) oraz wzrok jest.. Jeszcze gorszy. Lepiej przesiedzieć to w domu.





Pierwsze założenie i ściągnięcie soczewek, czyli świeżak w świecie nowoczesnej korekcji wady oczu.

Nie było tak źle, jak się spodziewałam. Pierwsze założenie szkiełek (Mylna nazwa! Przypominają bardziej silikonową nakładkę) odbywa się z udziałem wykwalifikowanej osoby. Zaczęło się to dość komicznie - przy próbie "włożenia sobie tego cholerstwa do oka", nawet nie zauważyłam kiedy, wypadła mi z palca. Gdzieś. Dłużej trwało znalezienie małej, przeźroczystej drobiny, która przykleiła się do mebla, niż pożądane działanie. Była też panika, lecz wszystko skończyło się dobrze. Nauczyłam się tego błyskawicznie! Ściąganie? Jeszcze prostsza sprawa. Moim zdaniem. Podkreślam to, ponieważ wiele osób twierdzi, że tak nie jest. Nie mam pojęcia dlaczego - jest to kwestia złapania od brzegów soczewki, oraz ściśnięcie jej. Wtedy "odkleja się" od oka i gotowe. Żadna filozofia, bez drapania się po oczach i innych krzywd c; Przed pierwszy tydzień widziałam przez mgłę, ciężkie do zniesienia, lecz później nigdy się do już nie powtarza, nawet robiąc przerwy w noszeniu.





Dlaczego akurat soczewki kontaktowe, a nie okulary?
Prosta sprawa. Okulary przez wiele lat, jak już wspominałam, dały mi się źle odczuć. Któż noszący okulary nie zna sytuacji, kiedy nie można położyć się na bok? Nie można ćwiczyć w nich na wychowaniu fizycznym, a nawet jeśli, to bardziej skupiamy się na tym, żeby ich nie zniszczyć? Ile razy w ciągu zimy, wchodząc do ciepłego pomieszczenia - parują? Brudzą się, przy większym pechu spadają z nosa, ograniczają pole widzenia, oraz w moim przypadku powiększają jedno oko, dając efekt "o.O". Lepiej! Dzięki optykowi i mojej obserwacji, dowiedziałam się, że jedno ucho mam niżej, niż drugie! Krzywe okulary, oraz różne wielkości oczu wcale nie dodają uroku. Tragedia w wyglądzie i wygodzie.

Koszta związane z używaniem soczewek.
Osobiście, kupuję dwa różne opakowania, ze względu na dwie różne wady, dwutygodniowe. (Są też dzienne, miesięczne, roczne (...)). Jedno opakowanie zawiera sześć soczewek, razem mam ich dwanaście - więc starcza mi to na trzy miesiące. Płacę razem (bierzcie pod uwagę, że jedno opakowanie jest droższe o 15 zł, ze względu na ich toryczność) 150zł. (bez płynu, ostatnio za 360ml zapłaciłam 30zł. Starcza zazwyczaj na dłużej niż omawiane trzy miesiące, lecz zależy to od użytkowania). Dzieląc sumę 150zł na trzy miesiące, wychodzi nam tylko 50zł. To mało, patrząc na zalety ich korzystania. Zawsze zamawiałam na Soczewkomania.pl, lecz doszłam do wniosku, że taniej i szybciej jest na Alensa.pl


Minusy korzystania ze szkieł kontaktowych.
Wszystko ma swoje zalety i wady. Mogę wychwalać coś bez końca, jednak zawsze, znajdzie się powód do marudzenia. Nie ma rzeczy idealnych.

  1. Okulary kupuje się raz, na nawet kilka lat. Najczęściej, aż do zniszczenia oprawek. Bo to jest tradycja, że chociaż raz usiądzie się lub nadepnie na okularki :D W moim przypadku moja świnka morska upodobała sobie gryzienie szkieł, kiedy zasypiałam lub traciłam czujność. Płacz i wymiana na nowe, no bo tak należy. Lecz są to wydatki sporadyczne. Soczewki niestety kupujemy co miesiąc, lub co kilka miesięcy. Zależy.
  2. Muszę przyznać, że zdarza mi się uciąć drzemkę popołudniu z soczewkami. Tak przypadkowo. Niestety czasami (nie mam pojęcia od czego to zależy) kończy się to na zaklejonych oczach i rzęsach, nawet nie mam pojęcia czym. Wiem tylko, że jest to spowodowane ograniczeniem tlenu do gałki ocznej.
  3. Leeenistwoo. Tak. Kiedy po prostu trzeba wstać, pójść do łazienki i je ściągnąć. Okulary po prostu zrzucamy z twarzy i gotowe.
  4. Ograniczenie w postaci niespodziewanego noclegu po za domem. Czasami, kiedy nie wiem, czy wrócę do domu - biorę ze sobą pojemnik ze świeżym płynem w środku. Jednak nie zawsze udaje się to przewidzieć, i jest problem.. W alternatywnej wersji raz użyłam kropli do oczu jako płynu, jednak nie mam pojęcia czy jest to zdrowie, więc nie daję na nic gwarancji.
Szczerze? Nie umiem nic sensownego dalej wymienić. Spróbujcie, a raczej nie pożałujecie. Oczywiście nie zapominajcie o higienie, należy przed każdym zakładaniem lub ściąganiem umyć ręce!

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Mieszane zaburzenia emocji, oraz strach przed psychiatrą.

Chcę pierw zacząć od tego, że bardzo się cieszę, iż zawitała u mnie pierwsza czytelniczka mojego bloga c; Przez ostatnie dni przeglądałam wiele stron, o przeróżnej tematyce, by zaszczepić się trochę w nowym środowisku. Stare śmiecie, stare blogi już dawno nie istnieją, lub sama już o nich zapomniałam. Bałam się, że nic już nie znajdę ciekawego, jak za dawnych lat. Jednakże moje obawy zostały szybko rozwiane. Bardzo się też cieszę, że zdecydowałam się znów udzielać!
Dzisiejsza notatka może i nie jest zbyt pozytywna, ani raczej dla wielu osób ciekawa. Jest też to dla mnie trudny temat, jednak mam nadzieję, że pomogę w ten sposób chociaż jednej osobie. Ponieważ fachowa pomoc, czasami jest już konieczna, nie tylko potrzebna.
Słyszał ktoś z Was o lekarzu zwanym psychiatra? Na pewno tak. A o stereotypach, dotyczących osób udających się do takiego człowieka? Pewnie. I wielu z nas w to wierzy. Każdy, kto decyduje się na taką wizytę, to przecież "wariat" lub "życiowy nieudacznik". Niekoniecznie. Są rzeczy, na które nie mamy wpływu, takie, jak na przykład pewne choroby lub zaburzenia. Zdiagnozowano u mnie zimą tamtego roku, tak zwane "Mieszane zaburzenia emocji i zachowania F92" oraz "Stany depresyjne" (Cokolwiek to znaczy. Jest to po prostu jeden z objawów F92, lub po prostu już F92.0). Dalsze działania? Skierowanie na wielomiesięczną terapię psychologiczną oraz ładowanie we mnie po 100mg Sertraliny dziennie, która jest lekiem antydepresyjnym. Na terapię nie trafiłam do tej pory, a minie niedługo rok. Przykład zachowania spółki jakim jest NFZ. Jeśli nie leczysz się prywatnie - zdychaj. Brzydko mówiąc. Jednakże jestem sfrustrowana ignorancją tychże ludzi, którzy moje skierowanie rzucili w kąt. Licząc na to, że może znów pójdę i będę płacić 50 zł za każdą wizytę, jak dwa lata temu, która, muszę wspomnieć, musi się odbyć przynajmniej raz w tygodniu.
Wizyta u lekarza nie przyszła mi łatwo. A co, jeśli ktoś się dowie? Wstyd. Wcześniej, nie raz, nie dwa byłam u przeróżnych psychologów, pedagogów, z którymi nie chciałam nawet rozmawiać. Byłam namawiana na te wizyty przez mojego chłopaka, oraz przez babcię. Jak dostałam się do psychiatry? Sama do tego dojrzałam, nikt mnie nie zapakował i nie wrzucił do gabinetu na siłę. Zostałam też do tego namówiona przez osoby wymienione wyżej, oraz ta opcja została też zasugerowana przez jedną z psychologów, która w pewnym momencie rozłożyła ręce.

Jak wygląda taka wizyta?
Opisuję doświadczenia z wizyty na NFZ. Na przyjęcie do owego lekarza czekałam aż dwa miesiące. Stres niesamowity. Pierw Pani pyta o wiek, o szkołę, czy w rodzinie były przypadki samobójstw, chorób psychicznych oraz inne formalne rzeczy. Następnie pyta co się dzieje, a po przeprowadzonej rozmowie stawia diagnozę według swojego doświadczenia. Skierowanie na ewentualną terapię, oraz ewentualnie recepta na leki, oraz zapisanie się na kolejną wizytę na za trzy miesiące. Nic szczególnego. Od typowych pogaduszek są psycholodzy i terapeuci c;

Jak wyglądają te, konkretne zaburzenia?
Internet podpowiada, że osoby z zaburzeniami emocjonalnymi mają:
  • Niezwykle częste lub gwałtowne wybuchy złości.
  • Częste kłótnie z innymi.
  • Częste jawne przeciwstawianie się.
  • Częste celowe działanie sprawiające innym przykrość.
  • Częste zrzucanie winy i odpowiedzialności za własne złe zachowania na innych.
  • Nadwrażliwość, obrażanie się.
  • Częste złoszczenie się i poczucie krzywdy.
  • Stany lękowe.
  • Natręctwa myślowe i czynności przymusowe.  
  • Zaburzenia nastroju.
  • Obsesje, fobie, kompulsje.
  • Natręctwa.
  • Depresja (endogenna, duża depresja, zaburzenia depresyjne).  
  • Zaburzenia nastroju wywołane chorobami.
  • Myśli samobójcze.
  • Utrwalone nieprawidłowe wzory interakcji społecznych.
  • Lękliwość, nadmierna czujność, nie zmieniające się pod wpływem pocieszenia.
  • Ograniczenie interakcji z innymi ludźmi.
  • Poczucie nieszczęścia.
  • Zaburzenia wzrostu i przybierania na wadze.
  • ~W moim przypadku występowała również autoagresja.
(terapia-feniks.pl) Wiele punktów nie zostało tutaj udostępnione, ze względu na tak zwane "masło maślane", oraz ze względu na to, że skupiam się w tym momencie na zaburzeniach emocjonalnych, nie zachowania. Moim zdaniem diagnoza nie jest do końca prawidłowa, ponieważ nie jestem z zachowania tak zdemoralizowana, jak podpowiadają "książkowe" objawy.

Ważne jest to, że leczenie farmakologiczne bardzo mi pomogło. Ustało w pewnym stopniu wiele objawów, jakimi są też w moim przypadku "mroczki przed oczami" oraz "piszczenie w uszach". Nie było na początku łatwo, pierwsze dwa tygodnie wszystkie objawy nasiliły się. Dodatkowo zostałam otumaniona okropną sennością, która uniemożliwiała mi w miarę normalne funkcjonowanie. Moim błędem było to, kiedy nie posłuchałam zaleceń lekarza, i zamiast zacząć od 25mg, zaczęłam od 50mg. Skończyło się to interwencją wychowawcy z pedagogiem, oraz tłumaczeniem się, że wcale nie zapoznałam się z dilerem za rogiem. Działania leków nie czuć po około dwóch tygodniach, ustępują skutki uboczne i jest "normalnie". Przynajmniej było tak w moim przypadku. Problemy zaczęły się, kiedy po paru miesiącach odstawiłam z dnia na dzień omawianą teraz Sertralinę. (Sertralina, jest to główny składnik leków antydepresyjnych. Sklepowa nazwa moich tabletek to Asertin 50, następnie 100). Objawy powróciły w błyskawicznym tempie, gdzie skończyło się to nieprzyjemną wizytą w szpitalu wraz z chęcią zamknięcia mnie w zakładzie psychiatrycznym. Asertin, oraz inne identyczne leki odkłada się stopniowo, oraz kontroluje się zachowanie osoby. Osobiście, zrobiłam to niestety pochopnie i bez wiedzy kogokolwiek. Oczywiście nie twierdzę, że owe leki uzdrawiają nas, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jest różnie, czasami zaburzenia dają górę nawet przy leczeniu.

Nie bójmy się fachowej pomocy, jaką jest lekarz psychiatra, oraz nie bójmy się leczenia antydepresantami. Warto, na prawdę warto sięgnąć po pomoc, kiedy już wiemy, że sami nie damy rady. Byłabym z siebie dumna, gdybym chociaż jedną osobę, która ma takie stereotypowe myślenie, przekonała do zmiany zdania. Bo to nie pacjenci powinni się wstydzić, lecz osoby niezwykle zaintrygowane i rozbawione czyjąś odwagą. (tak. pójście do psychiatry wymaga w pewnym stopniu odwagi, kiedy jest się zamkniętym przed światem - a nagle trzeba obcej osobie rozmawiać o tym, co dzieje się w głowie). Jeśli ktoś z Waszego środowiska zachowuje się niepokojąco, proszę, nie ignorujcie tego. Nie namawiam też do wysyłania każdego, z każdą błahostką do aż psychiatry. W wielu przypadkach wystarcza sama terapia bez leków.

sobota, 20 sierpnia 2016

Raczej niepoważnie.

Raczej nic nie jest do końca poważne, raczej treści mojego autorstwa nie znajdą łatwo swoich ulubieńców. Któż ma czas i ochotę podczas światowego wyścigu szczurów, jakiego celem są złudne wartości, na wypociny randomowego, młodego incognito? Podobno życie dopiero zaczynam. Lecz w głowie mi się nie mieści, że to dopiero około 22,5% biorąc pod uwagę, że dożyję przy większym pechu aż do osiemdziesiątki. Jednak.. Zawsze lubiłam pisać, nie pierwszy raz pojawiam się w blogerskim środowisku. Raz było lepiej, raz gorzej. Jednak jak widać, zawsze do tego wracam. Na dłużej, albo i krócej. Szybko tracę motywację. Szczególnie kiedy mam wrażenie, że moje słowa są rzucane na wiatr. Do nikogo sensownego żadna treść, dla której poświęcam czas - nie trafia. Nie od razu Rzym zbudowano, niestety jestem bardzo niekonsekwentna wobec siebie. Ileż to ja razy zapisywałam się na przeróżne kursy tańca, plastyczne zajęcia, jakieś lokalne harcerstwo oraz wiele innych, i szybko z tych pomysłów na siebie rezygnowałam. Miejsca na świecie to ja łatwo nie znalazłam, ani nie znajdę. Przepisywanie się ze szkoły do szkoły, zmiany klas, dziesiątki znajomych, których nie zmieniałam z mojej, lecz ich, woli. Większość w moim życiorysie przebywa tylko przelotnie. Odstraszam? Nie dbam? Nigdy nie znalazłam sensownej odpowiedzi, prawdopodobnie dlatego, że nie tylko jestem niekonsekwentna, lecz też beli we własnym oku nie widzę. Tak myślę. Jeszcze nie wiem, czym ta bela jest. Jeszcze na wiele spraw odpowiedzi dopiero szukam.

W tzw. przeze mnie "pierdu pierdu" jestem mistrzem. Niby piszę o niczym, a jednak coś wnoszę. CV potrafię rozpisać na dwie strony, nie mając na koncie wielu byłych pracodawców, oraz będąc dopiero w szkole średniej.

Mam gorącą prośbę.. Jeśli jakaś samotna, ciekawa dusza zjawi się na tym blogerskim odludziu, prosiłabym o kopniaka... Który zmotywuje mnie do dalszego wylewania myśli, jakim będzie danie znaku życia oraz zaproponowanie ciekawych tematów na przyszłe notki.